wtorek, 22 kwietnia 2014

6



Gdy Elsa weszła do Sali zobaczyła dwa zbiorowiska. Z jednej strony cisnął się rozedrgany i kolorowy tłum gości. Wszyscy byli wyraźnie zszokowani. Z drugiej strony stała dużo mniejsza grupka gwardzistów królewskich, którzy mieli pilnować tego dnia bezpieczeństwa na zamku. Pomiędzy dwoma pierwszymi żołnierzami zwisała chuda postać. Na opustoszałym środku Sali stał Wódz z wyspy Berk - Hiccup, nazywany w Arendelle Księciem Hiccupem, a obok niego Księżniczka Szkotów Merida. Wyglądało to tak, jakby Książę próbował zasłonić Meridę własnym ciałem. Gdy podeszła bliżej Elsa dostrzegła plamy krwi na podłodze.
- Co się stało? Merido, nic ci nie jest? – Teraz  zauważyła rozcięty rękaw sukni Meridy. Materiał szybko robił się ciemny od krwi. – Natychmiast trzeba to opatrzyć! Pani Nasturcjo! Wołać medyków! – Z tyłu Sali poruszyła się dotąd unieruchomiona oszołomieniem przełożona służebnic. Wypadła z Sali jak oparzona i po chwili powróciła z całym sztabem medyków zamkowych. Merida wyglądała na lekko zażenowaną, ale po chwili okazało się, że nie tylko ona potrzebuje pomocy. Kilkoro gości zemdlało, niektórzy pocięli się przez rozbite podczas wypadku szkło. Elsa kazała gwardzistom czekać, zajmując się najpierw gośćmi. Po chwili podszedł do niej Hiccup.
- Myślę, że trzeba będzie zabrać Astrid w jakieś odosobnione miejsce. Najlepiej znajdź jej jakiś pokój i dużo środków uspokajających. Potem idziemy do gabinetu. Merida i ja… chyba musimy ci coś wyjaśnić. – Hiccup spuścił głowę. Wyglądał zupełnie jak mały chłopczyk przyłapany na brzydkim zachowaniu, a był przecież silnym, dorosłym facetem. Kto by teraz pomyślał, że ten skruszony dzieciak ujeżdża smoki i stracił nogę w walce ze smokiem-gigantem. Tak bardzo przypominał jej małego Czkawkę, jak go przezywali w dzieciństwie. Byli takimi przyjaciółmi – ona, Czkawka, Merida, Roszpunka i Anka. Potem Elsa zniknęła na dziesięć lat i dopiero rok temu odświeżyli znajomość. Tyle się zmieniało w życiu ich wszystkich! Tylko Elsa zawsze stała na jednym etapie: swojej niekontrolowanej mocy i swoim pokoju. Teraz jednak nie czas było na sentymenty. Należało jak najszybciej uspokoić gości i wyjaśnić sprawę. Elsa odwróciła się do wszystkich wysoko postawionych osób.
- Pani Astrid jest ciężko chora i nie będzie mogła państwu towarzyszyć więcej tego wieczoru. Postaram się zapewnić jej jak najlepszą opiekę. Mam nadzieję, że państwo czują się już lepiej. Widzę, że księżyc jest już prawie nad naszą salą. Najwyższy czas na księżycowy taniec!  - Goście popatrywali podejrzliwie za gwardzistami wyprowadzającymi Astrid w towarzystwie medyków. Na szczęście Anna szybko podchwyciła pomysł Elsy i pierwsza wstąpiła na parkiet, ciągnąc za sobą Kristoffa. Służba podała dodatkowe porcje napojów i jedzenia. Zgromadzenie powoli się rozchodziło, jedni na parkiet inni do stołów. Gdy już bal znowu wrócił pod kontrolę i wszystko wyglądało normalnie, Elsa cichcem pociągnęła Hiccupa i Meridę za ramiona.
  Gdy już znaleźli się w gabinecie Elsa zdjęła rękawiczki z rąk i zajęła się toczeniem w nich śnieżnej kulki. Merida stała przy oknie z założonymi rękami, a Hiccup ciągle wyglądał jakby to wszystko była jego wina.
- Czy ktoś mi w końcu powie dokładnie co się stało i dlaczego?
- Astrid to wariatka, to się stało. – Warknęła Merida. Ubrana jako jedyna kobieta w obcisłe legginsy i niezbyt długą tunikę, po męsku. Jej płomiennorude włosy wyglądały w blasku księżyca jak czarodziejskie ognie leśne. Miała zacięty wyraz twarzy, a bandaż lśnił bielą na jej ramieniu.
- Przestań, Merido. Myślę, że po prostu jest chora… Ona… trochę się załamała…
- Teraz jej bronisz? Chcesz mi może powiedzieć, że mnie zostawiasz? Może do niej wrócisz? Ta kobieta napadała mnie przez miesiąc, a dziś poharatała mnie nożem, a ty mówisz, że ona się trochę załamała? – Merida oderwała się od okna i zaczęła wściekle krążyć po pokoju. Hiccup ukrył twarz w dłoniach.
- Co się stało tam na Sali? Chcę wiedzieć dokładnie. Niestety, nie widziałam tego całego zdarzenia. – Elsa chciała, żeby jej głos zabrzmiał tak, by nie zadawali pytań. Na szczęście byli chyba zbyt przejęci całym zdarzeniem, żeby zainteresować się,  co robiła poza Salą. Po chwili ciszy Hiccup podniósł się trochę na krześle.
- Astrid… przyjechała dopiero niedawno do zamku. Przyszła na salę, nikt jej nawet nie zauważył, stała w cieniu. I nagle… jakby w nią coś wstąpiło… nie wiem. Oszalała. Zaczęła wrzeszczeć i roztrącać wszystkich dookoła. Biegła prosto na nas, akurat tańczyliśmy tam gdzie nas widziałaś. Uderzyła Mer od tyłu w głowę, nawet nie zdążyłem zareagować! Chciałem ją odciągnąć, złapałem ją w pasie, a ona… - Przerwał, co natychmiast wykorzystała Merida.
- Wyrwała mu się i zaczęła machać mi przed nosem nożem. Dobrze, że akurat zaczęłam widzieć, bo po tym walnięciu trochę mi pociemniało, a tak zdążyłam przynajmniej się zasłonić . W każdym razie Hiccup okazał się bezużyteczną Czkawką, a ja uniknęłam poderżnięcia gardła tylko dzięki mocnej głowie. 
- Nie przesadzaj! Astrid nigdy by czegoś takiego…
- Przestań! Przecież sama czułam na gardle chłód tego ostrza! Ten chuderlak tak mnie zaskoczył, że nawet nie miałam okazji jej porządnie przyłożyć…
- Ona nie była sobą! Jak możesz…
- Mogę! Chyba, że chcesz do niej wrócić? Chcesz?
-Nie, dobrze o tym wiesz, Mer…
- DOSYĆ! – Przerwała zirytowana Elsa. Z jej dłoni pomknęła śnieżna kulka i rozbiła się o ścianę.  – Swoje kłótnie zostawcie na później. Chcę wiedzieć dlaczego to zrobiła, jak zachorowała i dlaczego nie przyjechała z tobą Hiccup? Przepraszam, że się wtrącam, ale widzę, że atak Astrid na Meridę jest związany z twoją osobą…
- Ona nie jest chora, to wariatka… - mruknęła Merida, ale Elsa spojrzała na nią tak, że już więcej się nie odzywała. Hiccup przełknął ślinę.
- Tak. Widzisz, kiedy byłaś niedysponowana… to ja złapałem Zębatka, mojego smoka, no i potem była ta cała akcja przy tym gigantycznym smoku… Astrid, która zawsze mną pogardzała, nagle się we mnie zakochała… no i trochę tam pochodziliśmy ze sobą, ale wiesz, ja byłem wtedy zupełnym dzieciakiem. Potem towarzyszyłem ojcu na jednej wyprawie i zobaczyłem Mer, bo wiesz, wiele lat się nie widzieliśmy, szczególnie po śmierci twoich rodziców… No i stwierdziłem, że kocham ją od zawsze, jeszcze od dzieciństwa… Jesteśmy razem już cztery lata, ale Astrid nie mogła tego zaakceptować. Chciała za mnie wyjść i być Pierwszą w klanie. Kiedy jej powiedziałem, że raczej to nie ma szans na powodzenie, po długim załamaniu stwierdziła, że nie może na mnie patrzeć. Wyjechała. Nie wiem gdzie dokładnie, ale jakoś tutaj niedaleko, chyba do sąsiedztwa Arendelle… W każdym razie od czasu wyjazdu widziałem ją raz i była już wtedy dziwna, zła, jakby zmieniona… A dziś to już przekroczyło wszelkie granice… Elso, powiedz mi, czy to jest moja wina? – Głos mu się lekko załamywał, jego ciemne włosy opadły mu na twarz. Elsa chciała wykonać jakiś pocieszycielski gest, ale uprzedziła ją Merida, która położyła mu dłoń na ramieniu.
- To na pewno nie jest twoja wina. Muszę porozmawiać z Astrid, zobaczę, jak to wszystko wygląda. Myślę, że powrót teraz do Sali balowej nie jest najlepszym pomysłem, może przejdźcie się na błonia, tam siedzi Zębatek z moim Śnieżnym. Chyba się zaprzyjaźnili. – Elsa otworzyła im drzwi. Hiccup z Meridą pod rękę rzeczywiście udali się na dół na błonie.
Królowa Arendelle wbiegła niepostrzeżenie do Sali i pociągnęła Kristoffa do krótkiego tańca. Musiała porozmawiać z Anną, która zabawiała znaczną liczbę gości jakąś historyjką. Elsa udając, że cały czas świetnie się bawi podeszła do nich ciągnąc za sobą Kristoffa.
- Anno! Muszę cię bardzo przeprosić, ale wyczerpałaś już chyba limit naszych dworskich plotek!

wtorek, 15 kwietnia 2014

5



Gdy już wszyscy byli ulokowani, zostawiono dzieciaki z opiekunkami, a Elsa i Anna rozstały się z Flynnem i Roszpunką.
- Chyba się przejdziemy do sadu. Flynnowi na pewno spodoba się nasz zakątek pośród drzew… - Roszpunka odchrząknęła znacząco.
 Elsa i Anna z Kristoffem odeszły aby witać przybywających gości.  Na szczęście parka stała po drugiej stronie ogromnych dębowych drzwi, tak że Anna nie zauważyła, jak Elsa z niecierpliwością rozgląda się, szukając kogoś w tłumie gości.  Gdy większość z nich była już w kaplicy i nadchodził czas na ceremonialną mszę do księżyca, Elsa poczuła ogromny zawód. Jacka nie było. Nie chciała, żeby było jej przykro. Chyba była głupia. Przejmować się jakimś nieznajomym? Po co ma sobie psuć wieczór. Lecz choć bardzo chciała, nie potrafiła przestać myśleć dlaczego chłopak nie przyszedł. Msza trwała dosyć długo, tak, że gdy weszli do Sali balowej za oknami było już ciemno. Nadszedł czas na świętowanie urodzin królowej. Elsa przyjmowała życzenia i podarki, starając się zapomnieć o przykrości. Powoli zaczynano podawać potrawy i napoje. Ktoś wzniósł toast za jej zdrowie, ktoś inny za jej szczęście. Anna po raz setny tego dnia wycałowała jej całą twarz. Roszpunka czekała, aż orkiestra zacznie grać i goście przestaną się zajmować Jej Wysokością. Gdy tylko Elsa została sama kuzynka pociągnęła ją ku balkonowi.
- Elsi. Dostałaś ode mnie i Flynna oficjalny prezent, ale chciałam ci dać jeszcze coś. – Rozejrzała się dookoła, sprawdzając czy nikogo nie ma w pobliżu i wyjęła z rękawa maciupeńki flakonik. – To stara magia. Elixir… hm… powiedzmy miłości. Nie ma wielu ludzi na świecie, którzy potrafią go przyrządzić. Myślę, że tyle ci wystarczy na początek. Masz tylko wetrzeć kropelkę w dołek pod obojczykiem i każdy facet będzie twój. – Roszpunka spojrzała na nią z filuternym uśmiechem. – Każdej dziewczynie się przydaje, z czasem. Tylko nie mów nikomu! Jeszcze by mnie wzięli za jakąś wiedźmę, która uwodzi mężczyzn…- Odeszła szybko, pozostawiając bardzo zdumioną Elsę na balkonie. Przyjrzała się flakonikowi podejrzliwie. Przypominał raczej sok z buraków, niż Elixir Miłości, a na pewno nie wymagał takiej konspiracji. Elsa wzruszyła ramionami i mimo wszystko schowała flakonik małej kieszonce wśród fałd sukni.  Nawet „sok z buraków” może się na coś przydać. Zajęta swoimi myślami nie poczuła zimnego wiatru , który przymknął drzwi balkonowe i zaciągnął zasłony. Usłyszała za sobą szelest. Odwróciła się gwałtownie gotowa do ucieczki. Jednak nikogo tam nie było. Podeszła do barierki i wyjrzała. Widok był piękny – oświetlone ostatnimi światłami Arendelle powoli zapadało w sen, a nad nim górował ogromny księżyc w pełni.
- Teraz wygląda, jakby świecił zupełnie dla ciebie. – Usłyszała za swoimi plecami. Odwróciła się, ale już bez strachu. Znała ten głos. – Wyglądasz iście po królewsku.
- Widzę, że raczył się pan zjawić, panie Frost. – Stał tam, wkurzająco pewny siebie, ubrany w czarny, dopasowany garnitur. W rękach trzymał swoją nieodłączną laskę, obwiązaną okazyjnie srebrną wstążką. Białe włosy miał w nieładzie. – Dosyć późno, nie sądzi pan?
- Nie zbyt późno, żeby z tobą zatańczyć. - Uśmiechnął się buntowniczo-  Podczas naszego pierwszego spotkania nie byłaś taka formalna.
- Cóż, etykieta pałacowa zobowiązuje. – Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok. Jack zaśmiał się lekko.
- Och nie złość się, pani. – Wyciągnął rękę w jej stronę. – Zdaje się, że zaczęli grać walca. Czy mogę prosić? – Elsa z udawaną niechęcią podała mu dłoń i po chwili wirowali sami na balkonie. Z Sali dobiegały ich ciche dźwięki orkiestry. Elsa po raz pierwszy spojrzała Jackowi w oczy. Były jasnoniebieskie. Skonstatowała, że nic nie wie o chłopaku. Aby zagaić rozmowę, zaczęła od najprostszego pytania.
- Dlaczego nie wejdziemy do Sali?
- To byłoby niemądre. Wzięliby cię za wariatkę. Widzisz… Słyszałaś o Strażnikach?
- Chodzi ci o tę starą legendę?
- Tak, mniej więcej… Oczywiście, ci z legendy byli naszymi przodkami, to było wiele wieków temu, jednak wciąż jesteśmy potrzebni. Z tym, że sporo ludzi uważa nas tylko za bajki. Szczególnie dorośli. – Urwał. Elsa nie wiedziała, co o tym myśleć. Strażników nie widziano od setek lat! Choć Jack nie zdawał się kłamać lub żartować. Kiedyś, gdy była mała widziała różnych dziwnych ludzi, którzy pojawiali się, aby z się z nią pobawić, gdy siedziała samotnie w swoim pokoju. Zresztą legenda wyraźnie mówiła o powiązaniach Strażników z dziećmi… Postanowiła mu uwierzyć. - Więc w sumie to nas nie widzą. Szczerze mówiąc, wciąż się zastanawiam, dlaczego ty mnie widzisz.
- Och, może zatrzymałam się umysłowo na wieku dziecięcym. Sama nie wiem, czemu tak jest… Martwi mnie tylko jedna rzecz. Strażników nie widziano tutaj od wieków, a legenda głosi, że przychodzą, kiedy robi się niebezpiecznie. Czy to znaczy, że królestwu coś zagraża?- Podniecała ją myśl, że tańczy z prawdziwym, legendarnym Strażnikiem, nawet jeśli Jack sobie z niej żartował.
- Ja, akurat, przybyłem tutaj z bardzo szybką robotą. To tylko drobnostka, nie ma o czym mówić. – Powiedział beztrosko, ale odwrócił wzrok. Elsa stwierdziła, że nie znają się na tyle, żeby miał jej zaraz opowiadać o wszystkim. Postanowiła więc, że pokieruje rozmową na przyjemniejsze tory.
- Hm, pokazałbyś mi może jeszcze jakąś sztuczkę? Wiesz, taką ze śniegiem…
- No jasne! Patrz – zamachnął się szeroko i całą balustradę balkonu pokryły girlandy śnieżnych kwiatów. Jack przyglądał się z dumą reakcji Elsy, która uprzejmie wyraziła zachwyt i zdumienie. Po chwili oboje oparli się o poręcz przyglądając się ogromnej tarczy księżyca. – To wszystko dzięki niemu. Zawsze w święto księżyca mam największą moc. On mi ją dał, potem on wybrał mnie na Strażnika. To właśnie tej nocy zaczęło się moje nowe życie… bo wcześniej byłem… miałem… siostrę, ale już nie pamiętam… nie wiem, czy naprawdę kiedyś, żyłem inaczej, czy to tylko sny… - Nagle skurczył się w sobie i utkwił nieruchomy, niewidzący wzrok w dali, ponad górami. Elsa przeraziła się, że wpadł w jakiś trans. Położyła mu łagodnie rękę na ramieniu. Oboje poczuli jakby przeszedł przez nich prąd. Jack powoli obrócił się, dotknął jej dłoni. Jego oczy były zupełnie łagodne i ciepłe, mimo ich lodowato niebieskiej barwy. Lecz nagle na jego czole pojawiła się drobna zmarszczka. Odsunął dłoń.
- Musisz mi pomóc. Potrzebuję spotkać się z królową, ale nie wiem jak ona wygląda. Wiesz, gdzie może być? – mówił z rezerwą, nerwowo. Elsa była bardzo zdziwiona, lecz nagle to wszystko nabrało sensu. Nie zachowywał etykiety, bo nie wiedział, że to ona jest królową… Czy to, że nią jest może go do niej zniechęcić? Zastanawiała się, czy nie pociągnąć jeszcze chwilę tego nieporozumienia. Musiała mu jednak powiedzieć.
- Bliżej niż myślisz…
Lecz nagle drzwi balkonowe otwarły się gwałtownie. Wyjrzał przez nie zdyszany gwardzista. Elsa odskoczyła od Jacka, chociaż i tak był nie widoczny dla żołnierza.
- Wasza Wysokość! Chodzi o Panią Astrid. Przybyła spóźniona, lecz zachowuje się jak pijana. Atakuje Księcia Hiccupa, a przede wszystkim Księżną Meridę. Proszę, Królowo, co mamy z nią zrobić?
- Rozdzielać ich i przytrzymać  Astrid. Zaraz przyjdę. – Gwardzista skłonił się krótko i wbiegł do Sali. Elsa spojrzała na Jacka. Jego twarz wyrażała zdumienie i jakby smutek. Cóż, można się było tego spodziewać. Sądziła, że teraz już nie będzie dalej zainteresowany nieoficjalną znajomością. Wielu ludzi z niższych warstw społecznych uważało królową za potężną i straszną istotę, mimo, że panował dobrobyt. Choć Elsa nie bardzo wiedziała do jakiej warstwy zaliczać Jacka i nie uważała, że myśli jak prostaczek, jednak mogły nim powodować podobne obawy. - Żegnam, panie Frost.
- Poczekaj! Mogę tylko wiedzieć, który z balkonów jest twój… Wasza Wysokość? – mówił ciepło, ale jakby z lekkim dystansem.
- Tak, oczywiście. Północna strona, czwarty od góry. Największy. – odparła sucho.
- Oczywiście.

wtorek, 8 kwietnia 2014

4



Następne dni minęły królowej na doglądaniu przygotowań do balu. Jako pedantka dbała dosłownie o każdy szczegół. Jednak gdy weszła w przeddzień balu do Sali balowej efekt pracy całej  służby robił piorunujące wrażenie. Cała sala tonęła w srebrze. Z sufitu zwieszał się wielki, srebrny kandelabr z mnóstwem żółtych świec. Na ogromne okna zawieszono lekkie niebieskie kotary całe w srebrne cętki, dzięki temu światło wpadające do Sali było niebieskie i migotało. Wnętrze wcale nie było zimne - wręcz przeciwnie. Wszędzie można było zobaczyć girlandy kwiatów, najczęściej białych. Ściany były obwieszone srebrnymi, delikatnymi siateczkami. Przy ścianach znajdowały się długie stoły pokryte obrusami w kolorach ciemnej zieleni i pastelowych odcieni żółci. Na balu będą się uginały od jedzenia. Na końcu Sali znajdował się drewniany podest dla orkiestry, a przed nim parkiet do tańca. Elsa była bardzo zadowolona. Cały zamek był odpowiednio przystrojony, ale sala balowa prezentowała się najpiękniej.
Święto księżyca było związane z bardzo starą legendą. Była tak zakorzeniona w umysłach ludu Arendelle, że zaczęto jej nauczać w szkołach, jako początki cywilizacji i religii Księżyca. Głosiła ona, że zanim dolina Arendelle i wzgórza dookoła zostały zamieszkane przez oświeconych ludzi, na tych ziemiach żyły dzikie praludy. Wtedy góry nie istniały – kraina ta przypominała trawiastą rówininę Byli oni źli, smutni i ich jedynym celem życiowym było się rozmnażać i zabijać nawzajem. Władała nimi czarna siła, która zamroczyła ich umysły – Czarny Pan. Agresja praludzi rosła i kierowała się nie tylko ku sobie wzajemnie, ale także zaczęli niszczyć świat wokół siebie. Księżyc, największa siła tego świata, nie mógł patrzeć na zagładę swojego królestwa. Nie dbał on tak bardzo o ludzi. Dlatego postanowił zesłać na ziemię swoich wysłanników. Nazwał ich Strażnikami. Strażnicy mieli za zadanie wypędzenie Czarnego Pana i uwolnienie umysły praludzi od jego władzy. Niestety umysły dorosłych były tak spaczone, że po usunięciu z nich zła i ciemności nie pozostawało w nich nic. Zapadali w letarg i trwali w nim tak, aż powoli zaczynali zmieniać się w skały lub rozpływali się w potoki. Tak powstały Góry, a za nimi Równina Wielkich Rzek. Jednak ich potomstwo było jeszcze niewinne i nie poczuło tak mocno działania Czarnej siły.  Strażnicy wypełnili ich życie miłością, nauczyli je dobra i dali możliwość rozwoju. Dzieci wyrosły na pierwszych oświeconych i dali początek kultowi Księżyca. Strażnicy poczuli, że spełnili swoje zadanie i usunęli się w cień. Kolejne wieki mijały spokojnie, i ludzie powoli zaczynali uznawać dawno niewidzianych strażników za dziecięce bajki. Księżyc był jednak wciąż widoczny na niebie, a że ten dzień, dzień urodzin Elsy, uznawano za dzień zesłania Strażników, uchwalono go jako święto.
W całym Arendelle było widać jak bardzo ludzie są do owego święta przywiązani.  Już tydzień przed uroczystym dniem w królestwie czyniono przygotowania; tradycją były zabawy i tańce. W zamku odbywał się największy bal, lecz prostszy lud, mieszczanie i chłopi, bawili się na przystrojonych samodzielnie placach miejskich. Niektóre wyglądały naprawdę niesamowicie i nawet odbywały się konkursy na najpiękniejszą ozdobę księżycową. Każdy dom musiał mieć obowiązkowo przywiązane do okien czy balkonów srebrno-niebieskie wstęgi. Oprócz tego ludzie uważali ten czas za święty – zamierały wszelkie burdy, napaści i spory. Religia była bardzo ważna dla obywateli Arendelle, więc rzadko kto naruszał czas świętości. W przededniu święta tradycyjnie przygotowywano kolację świąteczną. Składała się na nią zupa z jabłek, pieczona gęś oraz ciasto drożdżowe. Był to ciepły, rodzinny czas.
 Rankiem następnego dnia Elsa stanęła przed lustrem. Lubiła szyte suknie, ale jednak na takie uroczystości wolała sama zadbać o swój wygląd. Dzięki swojej mocy potrafiła z łatwością wyczarować sobie odpowiedni strój. Suknie spod jej ręki były zawsze koloru niebieskiego lub białego, a zbudowane były z misternie uplecionych wiązek mrozu, dlatego nikt nie mógł ich dotknąć, takie były zimne. Elsa emanowała mocą całym ciałem, więc suknie nigdy się nie roztapiały. Tego dnia jakoś nie miała pomysłu. Po kilku niezbyt udanych próbach usiadła z powątpiewaniem na łóżku i spojrzała przez otwarte okno.  Z komnat królewskich miała wspaniały widok na góry, których czubki były tak wysoko, że śnieg na nich nigdy nie topniał. Kiedyś Elsa uciekła tam i wyczarowała sobie niesamowity zamek. Teraz jednak wolała nie wracać myślami do tamtych czasów, pełnych smutku i niepokoju. Pomyślała o tym śniegu który tam leży. Delikatne płatki i śnieżynki, tak malutkie, że często ich nie widać, a połączone mogą stanowić ogromne zagrożenie. Gdy tony śniegu spływają z gracją po stokach, to ludzie  w dolinach uciekają i lamentują… I nikt nie może się mu sprzeciwić. Tak jak królowej. Elsa już wiedziała, jak będzie wyglądać jej sukienka. Powoli fragment po fragmencie wytwarzała tkaninę, która natychmiast ją oplatała. Po chwili odwróciła się do lustra. Jej suknia była biało- niebiesko –czarna. Górę stanowił wąski biały gorset z niebieskimi rękawami. Dół był szerszy. Pasy tkaniny układały się na nim po skosie tworząc iluzję lawiny. Każdy pas był spiralnie zakończony, co powodowało, że przy każdym ruchu Elsy przez sukienkę przetaczały się zwały „śniegu”. Klosz sukni był głównie biały, lecz spodnie warstwy były czarne i niebieskie, jakby wraz lawiną spadały po sukience ziemia i lód. Wyglądała iście po królewsku, szczególnie gdy spięła włosy w wysoki kok i założyła na szyję srebrną kolię odziedziczoną po matce. Oczywiście miała na rękach błękitno-szare rękawiczki. 
Po wyjściu z sypialni napotkała podnieconą Annę. Wyglądała ślicznie w złoto-purpurowej sukni na którą opadał długi rudy warkocz z wplecionymi zielonymi wstążkami. Dziewczyna podskakiwała radośnie i podśpiewywała, tak, że słychać ją było w całym korytarzu.
- Wszystkieeego Najlepszeeego, Elżuuniu, Wasza Królewska Mooo…
-Anno, obudzisz gości. - Do zamku przybyli poprzedniego dnia dostojnicy zagraniczni, którzy potrzebowali więcej czasu na dotarcie do Arendelle. Dla wygody docierali do królestwa dzień przed uroczystością i zawsze zostawali ugoszczeni w komnatach zamkowych. Elsa udała surową minę, bo tak naprawdę było jej bardzo miło. – Czy Szpunka już wstała?
- Och, tak! Pobiegła wypatrywać Flynna i dzieci, powinni lada chwila tu być! Zejdźmy na dziedziniec! Tam jest tyle ludzi… i Kristoff na mnie czeka. – Ania pognała korytarzem nie oglądając się. Elsa westchnęła. Wiadomo, Kristoff jest najważniejszy! Na pewno jego towarzystwo jest dużo ciekawsze, niż jej. Ale trudno, dość użalania się nad sobą. Trzeba powitać gości, bo niedługo zaczyna się msza.
Gdy wyszła na dziedziniec oślepił ją blask słońca. Dziedziniec z jednej strony wychodził na zatokę i można było z niego obserwować statki wpływające do portu. Podeszła do dziewcząt stojących przy barierce. Po drodze kłaniali jej się poddani, a niektórzy zatrzymywali się, żeby na nią popatrzeć. Musiała wyglądać dobrze. Gdy podeszła kuzynka ją mocno uściskała.
- Czy Flynn już przybył? – Zapytała na powitanie Roszpunkę. Kuzynka była przystrojona na fioletowo, a jej sterczące zawsze włosy przylizała do tyłu. Wyglądała bardzo ładnie.
- Statek właśnie przybił do portu. Kristoff  i gwardia po niego poszli. – wydęła usta.  – Ślicznie wyglądasz. Jestem pewna, że dziś kogoś poznasz. Chyba, że już kogoś poznałaś i może ten ktoś się zjawi? – Elsa zdziwiła się jak wielką intuicję ma Roszpunka, ale nie zmieniła wyrazu twarzy. Nie zamierzała opowiadać im o Jacku Froście, o którym myślała sporo przez ostatnie dni wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie wiedziała dlaczego, ale chciała mu się podobać. To było głupie, ale nie umiała sobie tego wyperswadować.
- Nie sądzę żeby zjawił się ktoś godny uwagi. – Roszpunka spojrzała na nią podejrzliwie, ale chłodny ton w głosie Elsy wstrzymał ją od drążenia tematu. Ania przysłuchiwała się rozmowie i nie wiedzieć czemu wyglądała na zatroskaną. Elsa już zamierzała odejść, gdy niezręczne milczenie przerwał powrót gwardii. Roszpunka wycałowała i wyściskała każde ze swoich dzieci, a na końcu Flynna. Flynn był wysokim brunetem o zawadiackim, chytrym uśmieszku przyklejonym do twarzy. Był lubiany przez wszystkich; lud uwielbiał go za dowcip i hojność, a dworzanie i szlachta za wspaniałe uczty. Dzięki Roszpunce stał się królewiczem i wspaniale czuł się w swojej nowej roli, gdyż, twierdził, życie złodzieja jest pełne stresu i trosk! Elsa też całkiem go lubiła, był szarmancki i miły.
- Camill, Angeliq, Alice wasze pokoje są już przygotowane. Camillu nie wolno ruszać sukienki mamusi. Pamiętasz ciocię Anię?  Idziemy do zamku kochani. – Gdy dotarli do pokoi dzieciaków gwardia królewska się rozeszła. Elsa spojrzała czule na rodzinę rozkładającą wszystkie manatki. Camill, najmłodszy, miał dopiero półtora roku , a już wszyscy twierdzili, że jest dokładną kopią tatusia.  Lubił podkładać różne zabawki pod nogi zdziwionej służby i niezmiennie najlepiej się bawił, gdy wszelkie przedmioty z rąk służących leciały w powietrze, a dana ofiara przewracała się jak długa na miękkie dywany. Jego 3-letnia siostra, Angeliq była często jego pomocnikiem albo prowodyrem, lecz dziewczynka urodę odziedziczyła całkowicie po matce. Miała tylko długie złote włosy, takie jak Roszpunka miała kiedyś, dlatego jej matka uwielbiała ją czesać. Angeliq szybko się nauczyła, jak wymigać się od kar i zawsze, gdy mamusia już miała ją okrzyczeć, wkładała w jej rękę szczotkę i ustawiała się do czesania. Dzięki temu Roszpunka zapominała o ukaraniu córki. Alice, najstarsza, miała pięć lat. Brązowe włosy zawsze spinała w warkocz, a ogólnie nie przypominała ani jednego ze swych rodziców, ani drugiego. Była dość ładna, oczy miała po matce, a resztę zdawałoby się po ojcu. Niezwykle szybko opanowała sztukę czytania, była bardzo chłonna na wiedzę. Dlatego uwielbiała czytać książki – nie były to może jakieś wielkie dzieła, ale z ciekawością czytała proste księgi o obcych krajach i lądach. To ją najbardziej lubiła Elsa, w przeciwieństwie do Anny, która wybierała zabawy z młodszymi chytrusami.  Elsa często zazdrościła Roszpunce i Flynn’owi takich fajnych dzieci. Wiedziała, że nie chcą poprzestać na trójce.

środa, 2 kwietnia 2014

3



 Chłopak był wysoki, dobrze zbudowany. Wyraźnie odznaczał się na zielono brązowym tle traktu. Miał tak jasną karnację, że skóra miała prawie taki sam odcień co włosy. Ubrany był w niebieski kubrak i wąskie brązowe spodnie, i nie miał butów. Elsa była pewna, że to jakiś wędrowny żebrak, w dłoni trzymał ogromną długą laskę zakrzywioną na końcu i przyglądał się drogowskazowi. Niestety, z tej odległości Elsa nie mogła zobaczyć więcej szczegółów nawet z pomocą lunety, a bardzo pragnęła przyjrzeć się jego twarzy.  I nagle wpadła na pomysł.
Trochę wyżej w koronie drzewa były długie, giętkie gałązki. Całe drzewo było obrośnięte liśćmi więc przy odrobinie ostrożności nikt nie widział co na nich siedzi. Gałęzie były mocno wysunięte nad żywopłotem i łąką oddzielającymi ogrody królewskie od traktu miejskiego. Z końca tych gałęzi był świetny widok.
Chyba oszalałam, myślała Elsa kolejny raz wdrapując się na wyższe gałęzie. Sprawdziła czy  ma dobrze włożone rękawiczki i zaczęła się przesuwać po wąskim pasku najdłuższej gałązki. Leżała bardzo płasko i wciąż spoglądała na trakt, ale niebyło na nim nikogo oprócz białego chłopaka. Cieszyła się, że nie ubrała żadnej ze swych najlepszych sukni, bo ta na pewno była już podarta w kilku miejscach. Gdy znalazła się przy końcu gałązki spojrzała przez lunetę. Wciąż chłopak zdawał się być trochę daleko i niedokładnie widziała jego rysy. Przysunęła się jeszcze troszkę bliżej… i jeszcze… jeszcze tylko troszeczkę…
TRZASK! Najcieńsza końcówka gałęzi nie wytrzymała i Elsa poczuła, że spada. Luneta wypadła jej z rąk razem z rękawiczką.
Upadła. Lecz poczuła, że miejsce w którym upadła jest zupełnie miękkie i… mokre. Czyżby wpadła do błota? Jakaż by to była hańba gdyby ktoś zobaczył Królową taplającą się w błocie! Elsa zaciskała oczy podczas krótkiego lotu z drzewa, a teraz ostrożnie je otwarła i przyjrzała się miejscu, którym leżała. Była to zaspa śnieżna. Po chwili zauważyła, że nie ma rękawiczki na ręce. Nie sądziła, że ma aż taki refleks, ale widocznie sama wyczarowała sobie bezpieczny upadek na śnieg. Niestety po chwili doznała kolejnego wstrząsu. Stanął nad nią chłopak. Białowłosy. Przyglądał się jej z troską ściskając swoją laskę. Elsa szybko poderwała się do góry i spojrzała na niego podejrzliwie.
- Nigdy nie widziałeś jak ktoś spada z drzewa? Nic mi się nie stało. Nie dostaniesz za troskę nic z królewskiego skarbca. Możesz odejść. A jeśli komuś o tym powiesz…- Elsa zamilkła zażenowana. Chłopak gapił się na nią z otwartymi ustami. Może mu się podobam? Pomyślała i zaraz odgoniła od siebie tę myśl. Głupia, o czym ty myślisz? Zganiła się. Chłopak w końcu się poruszył. Chrząknął i rozejrzał dookoła.
- Ty mnie widzisz? – Miał ładny, melodyjny głos. Wpatrywał się w Elsę bardzo intensywnie, aż się zarumieniła.
- Oczywiście. To jakiś żart? – Elsa szybko wstała i otrzepała się ze śniegu.
- To raczej skomplikowane… Coś jak wada genetyczna. Niewiele osób mnie widzi. – Chłopak odwrócił wzrok. – Dobrze, że zdążyłem ściągnąć trochę śniegu, bo to naprawdę wyglądało niebezpiecznie… To drzewo takie wysokie… I gałęzie dość łamliwe… - Nie patrzył na nią ale zobaczyła na jego ustach cień uśmiechu. Wyraźnie drwił sobie z niej.
- Ja… ja tylko patrzyłam… to znaczy sprawdzałam… to znaczy… - Elsa zdała sobie sprawę, że się tłumaczy. Jest królową! Nie musi się tłumaczyć nikomu. – Siedziałam na drzewie. Bardzo ładny stamtąd widok.  To Ty ściągnąłeś tutaj śnieg? – Czy on uważa ją za głupią? Będzie przypisywał sobie jej moce? Chłopak spojrzał na nią spod strzechy białych włosów.
- Tak. Nazywam się Jack Frost. Może słyszałaś. Pokazać Ci parę sztuczek? –Nie czekał na odpowiedź Elsy. Machnął swoją drewnianą laską i po chwili w powietrzu podskakiwał śnieżnobiały króliczek, zbudowany z połączonych kawałeczków lodu i szronu. Tym razem to Elsa zaniemówiła. Wcześniej chciała ofuknąć owego Jacka, że zwraca się do Królowej, a nie do jakiejś chłopki. Teraz jednak usilnie próbowała ogarnąć umysłem to, że nie jest sama ze swoimi mocami. – Wywiera wrażenie, co?  A umiem tego dużo więcej. No więc co, podziękujesz mi? – Był zawadiacko pewny siebie. Elsa się uśmiechnęła.
- Dziękuję. Nazywam się Elsa. Miło mi Cię poznać, Jacku… - Spojrzeli sobie w oczy, a po chwili Elsa odwróciła wzrok. Zapadła niezręczna cisza.
- Taa, hm… Ja już muszę lecieć. Także ten, uważaj na siebie, Elso. – Jack jeszcze raz przebiegł po niej ciepłym spojrzeniem i odwrócił się.
- Zaczekaj! – Elsa nie wiedziała dlaczego to robi. – W noc pełni księżyca w zamku jest bal. Myślę, że mogę Cię zaprosić… Będzie sporo gości… Przyjdziesz? – Dziewczyna zarumieniła się i spuściła wzrok. – Oczywiście w ramach podziękowania… - Co ona najlepszego wyrabia?  Jack patrzył na nią szeroko uśmiechnięty.
- Oczywiście, że tak.