Gdy Elsa weszła do Sali zobaczyła dwa
zbiorowiska. Z jednej strony cisnął się rozedrgany i kolorowy tłum gości.
Wszyscy byli wyraźnie zszokowani. Z drugiej strony stała dużo mniejsza grupka
gwardzistów królewskich, którzy mieli pilnować tego dnia bezpieczeństwa na
zamku. Pomiędzy dwoma pierwszymi żołnierzami zwisała chuda postać. Na
opustoszałym środku Sali stał Wódz z wyspy Berk - Hiccup, nazywany w Arendelle
Księciem Hiccupem, a obok niego Księżniczka Szkotów Merida. Wyglądało to tak,
jakby Książę próbował zasłonić Meridę własnym ciałem. Gdy podeszła bliżej Elsa
dostrzegła plamy krwi na podłodze.
- Co się stało? Merido, nic ci nie jest? –
Teraz zauważyła rozcięty rękaw sukni
Meridy. Materiał szybko robił się ciemny od krwi. – Natychmiast trzeba to
opatrzyć! Pani Nasturcjo! Wołać medyków! – Z tyłu Sali poruszyła się dotąd
unieruchomiona oszołomieniem przełożona służebnic. Wypadła z Sali jak oparzona
i po chwili powróciła z całym sztabem medyków zamkowych. Merida wyglądała na
lekko zażenowaną, ale po chwili okazało się, że nie tylko ona potrzebuje
pomocy. Kilkoro gości zemdlało, niektórzy pocięli się przez rozbite podczas
wypadku szkło. Elsa kazała gwardzistom czekać, zajmując się najpierw gośćmi. Po
chwili podszedł do niej Hiccup.
- Myślę, że trzeba będzie zabrać Astrid w
jakieś odosobnione miejsce. Najlepiej znajdź jej jakiś pokój i dużo środków
uspokajających. Potem idziemy do gabinetu. Merida i ja… chyba musimy ci coś
wyjaśnić. – Hiccup spuścił głowę. Wyglądał zupełnie jak mały chłopczyk
przyłapany na brzydkim zachowaniu, a był przecież silnym, dorosłym facetem. Kto
by teraz pomyślał, że ten skruszony dzieciak ujeżdża smoki i stracił nogę w
walce ze smokiem-gigantem. Tak bardzo przypominał jej małego Czkawkę, jak go
przezywali w dzieciństwie. Byli takimi przyjaciółmi – ona, Czkawka, Merida,
Roszpunka i Anka. Potem Elsa zniknęła na dziesięć lat i dopiero rok temu
odświeżyli znajomość. Tyle się zmieniało w życiu ich wszystkich! Tylko Elsa
zawsze stała na jednym etapie: swojej niekontrolowanej mocy i swoim pokoju.
Teraz jednak nie czas było na sentymenty. Należało jak najszybciej uspokoić
gości i wyjaśnić sprawę. Elsa odwróciła się do wszystkich wysoko postawionych
osób.
- Pani Astrid jest ciężko chora i nie będzie
mogła państwu towarzyszyć więcej tego wieczoru. Postaram się zapewnić jej jak
najlepszą opiekę. Mam nadzieję, że państwo czują się już lepiej. Widzę, że
księżyc jest już prawie nad naszą salą. Najwyższy czas na księżycowy
taniec! - Goście popatrywali
podejrzliwie za gwardzistami wyprowadzającymi Astrid w towarzystwie medyków. Na
szczęście Anna szybko podchwyciła pomysł Elsy i pierwsza wstąpiła na parkiet,
ciągnąc za sobą Kristoffa. Służba podała dodatkowe porcje napojów i jedzenia.
Zgromadzenie powoli się rozchodziło, jedni na parkiet inni do stołów. Gdy już
bal znowu wrócił pod kontrolę i wszystko wyglądało normalnie, Elsa cichcem
pociągnęła Hiccupa i Meridę za ramiona.
Gdy
już znaleźli się w gabinecie Elsa zdjęła rękawiczki z rąk i zajęła się
toczeniem w nich śnieżnej kulki. Merida stała przy oknie z założonymi rękami, a
Hiccup ciągle wyglądał jakby to wszystko była jego wina.
- Czy ktoś mi w końcu powie dokładnie co się
stało i dlaczego?
- Astrid to wariatka, to się stało. –
Warknęła Merida. Ubrana jako jedyna kobieta w obcisłe legginsy i niezbyt długą
tunikę, po męsku. Jej płomiennorude włosy wyglądały w blasku księżyca jak
czarodziejskie ognie leśne. Miała zacięty wyraz twarzy, a bandaż lśnił bielą na
jej ramieniu.
- Przestań, Merido. Myślę, że po prostu jest
chora… Ona… trochę się załamała…
- Teraz jej bronisz? Chcesz mi może
powiedzieć, że mnie zostawiasz? Może do niej wrócisz? Ta kobieta napadała mnie
przez miesiąc, a dziś poharatała mnie nożem, a ty mówisz, że ona się trochę
załamała? – Merida oderwała się od okna i zaczęła wściekle krążyć po pokoju.
Hiccup ukrył twarz w dłoniach.
- Co się stało tam na Sali? Chcę wiedzieć
dokładnie. Niestety, nie widziałam tego całego zdarzenia. – Elsa chciała, żeby
jej głos zabrzmiał tak, by nie zadawali pytań. Na szczęście byli chyba zbyt
przejęci całym zdarzeniem, żeby zainteresować się, co robiła poza Salą. Po chwili ciszy Hiccup podniósł
się trochę na krześle.
- Astrid… przyjechała dopiero niedawno do
zamku. Przyszła na salę, nikt jej nawet nie zauważył, stała w cieniu. I nagle…
jakby w nią coś wstąpiło… nie wiem. Oszalała. Zaczęła wrzeszczeć i roztrącać
wszystkich dookoła. Biegła prosto na nas, akurat tańczyliśmy tam gdzie nas
widziałaś. Uderzyła Mer od tyłu w głowę, nawet nie zdążyłem zareagować!
Chciałem ją odciągnąć, złapałem ją w pasie, a ona… - Przerwał, co natychmiast
wykorzystała Merida.
- Wyrwała mu się i zaczęła machać mi przed
nosem nożem. Dobrze, że akurat zaczęłam widzieć, bo po tym walnięciu trochę mi
pociemniało, a tak zdążyłam przynajmniej się zasłonić . W każdym razie Hiccup
okazał się bezużyteczną Czkawką, a ja uniknęłam poderżnięcia gardła tylko
dzięki mocnej głowie.
- Nie przesadzaj! Astrid nigdy by czegoś
takiego…
- Przestań! Przecież sama czułam na gardle
chłód tego ostrza! Ten chuderlak tak mnie zaskoczył, że nawet nie miałam okazji
jej porządnie przyłożyć…
- Ona nie była sobą! Jak możesz…
- Mogę! Chyba, że chcesz do niej wrócić?
Chcesz?
-Nie, dobrze o tym wiesz, Mer…
- DOSYĆ! – Przerwała zirytowana Elsa. Z jej
dłoni pomknęła śnieżna kulka i rozbiła się o ścianę. – Swoje kłótnie zostawcie na później. Chcę
wiedzieć dlaczego to zrobiła, jak zachorowała i dlaczego nie przyjechała z tobą
Hiccup? Przepraszam, że się wtrącam, ale widzę, że atak Astrid na Meridę jest
związany z twoją osobą…
- Ona nie jest chora, to wariatka… - mruknęła
Merida, ale Elsa spojrzała na nią tak, że już więcej się nie odzywała. Hiccup
przełknął ślinę.
- Tak. Widzisz, kiedy byłaś niedysponowana…
to ja złapałem Zębatka, mojego smoka, no i potem była ta cała akcja przy tym
gigantycznym smoku… Astrid, która zawsze mną pogardzała, nagle się we mnie
zakochała… no i trochę tam pochodziliśmy ze sobą, ale wiesz, ja byłem wtedy
zupełnym dzieciakiem. Potem towarzyszyłem ojcu na jednej wyprawie i zobaczyłem
Mer, bo wiesz, wiele lat się nie widzieliśmy, szczególnie po śmierci twoich
rodziców… No i stwierdziłem, że kocham ją od zawsze, jeszcze od dzieciństwa…
Jesteśmy razem już cztery lata, ale Astrid nie mogła tego zaakceptować. Chciała
za mnie wyjść i być Pierwszą w klanie. Kiedy jej powiedziałem, że raczej to nie
ma szans na powodzenie, po długim załamaniu stwierdziła, że nie może na mnie
patrzeć. Wyjechała. Nie wiem gdzie dokładnie, ale jakoś tutaj niedaleko, chyba
do sąsiedztwa Arendelle… W każdym razie od czasu wyjazdu widziałem ją raz i
była już wtedy dziwna, zła, jakby zmieniona… A dziś to już przekroczyło wszelkie
granice… Elso, powiedz mi, czy to jest moja wina? – Głos mu się lekko załamywał,
jego ciemne włosy opadły mu na twarz. Elsa chciała wykonać jakiś
pocieszycielski gest, ale uprzedziła ją Merida, która położyła mu dłoń na
ramieniu.
- To na pewno nie jest twoja wina. Muszę
porozmawiać z Astrid, zobaczę, jak to wszystko wygląda. Myślę, że powrót teraz
do Sali balowej nie jest najlepszym pomysłem, może przejdźcie się na błonia,
tam siedzi Zębatek z moim Śnieżnym. Chyba się zaprzyjaźnili. – Elsa otworzyła
im drzwi. Hiccup z Meridą pod rękę rzeczywiście udali się na dół na błonie.
Królowa Arendelle wbiegła niepostrzeżenie do
Sali i pociągnęła Kristoffa do krótkiego tańca. Musiała porozmawiać z Anną,
która zabawiała znaczną liczbę gości jakąś historyjką. Elsa udając, że cały
czas świetnie się bawi podeszła do nich ciągnąc za sobą Kristoffa.
- Anno! Muszę cię bardzo przeprosić, ale
wyczerpałaś już chyba limit naszych dworskich plotek!
Już nie mogę się doczekać następnego wpisu. Świetne i wciąga oby tak dalej. :-)
OdpowiedzUsuńKocham Meride waleczną!!!^^
OdpowiedzUsuńTen smok Hiccupa nazywał się Szczerbatek, ale to taki szczegół. Rozdział super jak i pozostałe. Czekam na następne i życzę DUUUŻOO weny ;)
OdpowiedzUsuńPrzypomniało mi się, jak Szczerbatek miał "bananowaty" uśmiech na pysku. :D
OdpowiedzUsuńBananowaty uśmiech na ryjku ja natomiast mam XDD
OdpowiedzUsuń